Baraniec

Baraniec

wtorek, 27 kwietnia 2010

kolekcjonowanie małych szczęść...

Wiosenny sezon turystyczny rozpoczęliśmy przyznam dość spontanicznie. Jak to niewiele do małego szczęścia potrzeba… obfite i jak zwykle w niedzielę wykwintne śniadanie, piękna pogoda za oknem i pomysł. Z góry zakładając, że podkrakowskie skałki przy bezchmurnym niebie i dwucyfrowej temperaturze będą zapchane po brzegi spacerowiczami, wybraliśmy wariant nieco bardziej oddalony od Krakowa a mianowicie Turbacz. Pierwotnie plan był taki aby dojechać do Nowego Targu i stamtąd żółtym szlakiem wejść na szczyt. Zamiar ów jednak upadł ze względu na dość późną porę jak na wyjazd w góry i koszmarną wizję zakorkowanej zakopianki. W ramach alternatywnego rozwiązania mój małżonek wybrał opcję zdobycia Turbacza od północnej strony. Bazą wypadową stały się więc Koninki, wioska znajdująca się na końcu świata tuż u czoła najwyższego szczytu Gorców. Stąd istnieją właściwie trzy różne opcje dojścia na Turbacz. Zdecydowaliśmy się na podejście zielonym szlakiem przez Obidowiec i dalej czerwoną magistralą prosto do celu naszej wyprawy. Niemalże godzinę ostrego podejścia do góry można sobie darować, korzystając z działającej także i w sezonie kolejki linowej na Tobołów. Cudownie ocalały relikt socrealizmu -jednokrzesełkowa kolejka należy już do leciwych o czym przypomina nie tylko ilość warstw pokrywającej farby. W zimie kolejka służy jako wyciąg narciarski. Nie będę już komentowała totalnego zdzierstwa – jednorazowy przejazd tym wspaniałym cudem techniki wynosi 10 zł, niezależnie od tego czy z kolejki korzysta junior lat trzech, zwykły śmiertelnik w naszym wieku czy senior lat 80. Dwa słowa na temat stoku. Trasa wygląda na łatwo - średnią. Góra trasy oznaczona jako niebieska opada dość szeroko w dół, po czym mniej więcej od połowy zakreśla lekki łuk i zmienia swoje nachylenie na nieco śmielsze (czerwona). Na szczycie Tobołowa jakieś 50-100m dalej widnieje jeszcze jeden wyciąg, czynny tylko zimą, stanowiący zaplecze transportowe dla walczących na pobliskiej oślej łączce.  
Ale wracając do wycieczki. Biorąc pod uwagę późną porę wyjazdu, na parkingu w Koninkach zameldowaliśmy się dopiero około 13.00, wyjazd na górę kolejką był zatem doskonałym rozwiązaniem. Z górnej stacji na Obidowiec idzie się szeroką ścieżką, przechodząc przez malowniczą Suhorę. W tak pięknych okolicznościach przyrody – lekki wiaterek, pełnia słońca i morze krokusów była to czysta przyjemność.
Suhora 1000m n.p.m.
Z Obidowca na sam szczyt Turbacza wiedzie wygodny czerwony szlak z odsłaniającymi się co chwilę to w jedną to w drugą stronę panoramami. Szczerze mówiąc już dawno zapomniałam jak piękne są Gorce, jak piękne są Beskidy. Tak jakoś ostatnimi laty bywało, że najczęściej bywaliśmy w naszych ukochanych Tatrach. A przecież całe lata wczesnej młodości szkolnej to właśnie łażenie po Beskidach.
Turbacz zdobywałam już dwa razy. Ostatnio wchodziłam jakieś kilka lat temu wspomnianym już żółtym szlakiem z Nowego Targu. Nie sposób jednak zapomnieć wejścia ponad 20 lat temu, kiedy część wakacji po zakończeniu siódmej klasy spędzałam na obozie przyrodniczym w Sidzinie. Mieliśmy wtedy zorganizowany wyjazd dwudniowy w Gorce z noclegiem na Starych Wierchach. Do dziś pamiętam długie posiady na wygrzanych w słońcu polanach z kluczem do oznaczania roślin i liczenie pręcików, płatków, obserwowanie kształtu liści. Piękne to były czasy i wspomnienie tej wycieczki też miłe. 
Tymczasem jedyne zaskoczenie na szlaku stanowi katastrofalny stan lasu pod szczytem. Miejsce to wygląda obecnie jakby przeszło przez nie tornado. Wokół sterczą suche kikuty, a szlak przypomina tor survivalowy ze względu na leżące wszędzie pnie drzew.
w drodze na szczyt Turbacza (1310m n.p.m.)
Sam szczyt zdobywa się niewiadomo kiedy. Gdyby nie monumentalny, betonowy, nie waham się użyć tego słowa, ohydny obelisk, nie opatrzony nawet najmniejszym napisem typu Turbacz 1310m npm, trudno by było zorientować się, że to już cel wycieczki. Do schroniska podąża się jeszcze lasem około 10 minut. Na szczęście pora była już dość późna i co większe tłumy już się zdecydowanie przewaliły, zostawiając niemalże nie zaludniony taras widokowy. Mogliśmy więc w spokoju podziwiać znaną już nam panoramę z widokiem na Tatry. Pogoda mimo całej swej wspaniałości nie sprzyjała niestety fotografowaniu. Tatry całe jeszcze zaśnieżone stały majestatycznie ale żywymi kontrastami nas nie rozpieszczały.  
Pod schroniskiem na Turbaczu
Po niezbyt długim odpoczynku pod schroniskiem , rozpoczął się nasz odwrót. Schodziliśmy niebieskim szlakiem do Koninek - wg czasów na tablicy - 2.15h. Pierwsze pół godziny to kolejna porcja sielskich widoków i zachwyt nad rozległymi panoramami z Czoła Turbacza, wokół ogromna polana usiana krokusami i wszędzie nadal pełno słońca.
Zejście ze szczytu i Chłopaków moich zabawy ;-)
Widok na Czoło Turbacza
Na Czole Turbacza
Natomiast cała reszta szlaku to mozolne schodzenie miejscami dość stromo w dół. Generalnie szlak dla podchodzących może być lekko katorżniczy. Dla schodzących momentami też ;-)) Myślę więc, że wariant który wybraliśmy stanowi optymalne rozwiązanie dla osób, które jako miejsce wypadu na Turbacz wybierają Koninki. Do rozważenia jest jeszcze najdłuższa możliwość wejścia lub zejścia zielonym szlakiem przez Turbaczyk. Ta opcja wymaga jednak rozpoczęcia wędrówki z Niedźwiedzia – miejscowości leżącej przed Koninkami. 
Całość wycieczki zamknęliśmy około 18.30. Fantastyczny początek sezonu, niesamowita pogoda i całkiem dobre warunki na szlaku. Mocny argument na kontynuowanie naszych dalszych wyjazdów. W planie wciąż pozostaje zimowo-wiosenne wejście do dol. Pięciu Stawów Spiskich. Natomiast na czerwiec dość już gęsto obsadzony przez różne atrakcje, szykujemy się na przygotowanie naszego syna do zdobycia Rysów na razie tylko od słowackiej strony. 

czwartek, 15 kwietnia 2010

10 kwietnia 2010... refleksje

Te najgorętsze emocje opadły, przygnębienie zostało...
Wśród wydarzeń ostatnich dni, głównie związanych z przywiezieniem części Ofiar do Polski a także z kolejnymi etapami przygotowywania uroczystości pogrzebowych pojawił się spór, wywołany nie wiadomo do końca czyją decyzją. Od dwóch dni Polaków, będących jeszcze w żałobie dzieli pytanie o pochówek Prezydenckiej Pary. Dla większości decyzja o wyborze Katedry Wawelskiej jest niewątpliwym zaskoczeniem, zwłaszcza w kontekście wcześniejszych spekulacji, opierających się na wyborze tego miejsca pomiędzy Powązkami, Archikatedrą warszawską a Świątynią Opatrzności. Nagle ni stąd ni zowąd wybór padł na Wawel. W Krakowie i innych większych miastach część ludzi protestowała przeciw tej decyzji. Pojawiły się pytania czy Prezydent był godzien królów i inne. Osobiście sama byłam zaskoczona takim wyborem, nie do końca też zgadzam się z nim.  Krypty Wawelskie to wyjątkowe miejsce. Kto tak naprawdę powinien decydować o tym jaka osobistość zasługuje na taki zaszczyt? Naród, politycy, rodzina, kościół? Z jednej strony żałoba, smutek, tragedia, z drugiej cała ta niezbędna maszyna organizacyjna z oprawą godną urzędników państwowych. Jak znaleźć właściwe proporcje aby tego nie zachwiać?
Niewątpliwie każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie na ten temat, pozostaje tylko pytanie czy jest to dobry moment na na taką właśnie formę protestu, gdzie z jednej strony tłum Polaków z całego kraju, rodziny z dziećmi, czekające w kordonie żałobnym po kilka godzin - nawet w nocy, aby przyjść i oddać ostatni wyraz szacunku tragicznie Zmarłym, z drugiej zaś skandujący ludzie poniekąd burzący spokój i nastrój  powagi. O ile jestem w stanie zrozumieć słowa nieakceptacji o tyle nie potrafię ogarnąć sensu takiej właśnie formy wyrażenia swoich poglądów i to w takiej chwili.
Dzisiaj rano słuchałam radiowej trójki i wywiadu Beaty Michniewicz z Jackiem Sasinem - zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta. Padło proste pytanie, zupełnie uzasadnione i chyba oczekiwane przez wielu z nas. Kto personalnie odpowiada za taki wybór? Odpowiedź nie była wyrażona wprost ale między wierszami można odczytać skąd taka decyzja.  Jacek Sasin powiedział, że po tym co się wydarzyło w czasie ostatnich dni, po reakcji Polaków na tą tragedię, oczywiste było, że pogrzeb  musi mieć charakter wyjątkowy i wybór miejsca pochówku będzie tak naprawdę dotyczył miejsc o najwyższym znaczeniu. Zwrócono się z zapytaniem o możliwość pochowania Prezydenckiej Pary min. w Katedrze Wawelskiej.  Kardynał Dziwisz wyraził całkowitą aprobatę dla takiej inicjatywy, sugerując że już wcześniej miał sygnały od różnych środowisk o możliwości rozpatrywania krypty wawelskiej. Od tego momentu zaczęło się całkiem poważne rozptrywanie takiej możliwości. Sasin potwierdził, że to nie rodzina podjęła taką inicjatywę - rodzina nie odmówiła.
Możliwe, że najbardziej  delikatnym rozwiązaniem byłaby rzeczywiście rezygnacja rodziny z takiego zaszczytu i zgoda na rozpatrywane wcześniej propozycje, które nikogo nie raziły i budziły powszechną akceptację. Stało się jednak inaczej. Decyzja zapadła i nie ma szans na jej zmianę. 
Ponieważ jednak sytuacja jaka się wydarzyła jest bezprecedensowa to i pewne sprawy z niej wynikające również wyłamują się z określonych ram. Być może oprócz poruszanych ostatnio tematów, dotyczących podniesienia bezpieczeństwa urzędników najwyższej rangi poprzez stworzenie nowych procedur, warto by było wprowadzić zapisy dotyczące pochówku osób o takim znaczeniu. Być może stworzenie swoistego panteonu, poświęconego osobom prezydentów czy innych osobistości powinno być jasno zdefiniowane. Wówczas to rodzina miałaby ostatnie zdanie czy nie wybiera pochówku np. w rodzinnym grobowcu. Być może ucięło by to wszelkie spekulacje na przyszłość.
Z drugiej strony warto się zastanowić czy właśnie dziś w czasie żałoby, w tak nagle zaistniałej sytuacji mamy prawo prowadzić taki spór? Czy taka decyzja nam Polakom przyniesie jakąś szkodę? 
Nie sądzę. Czas mija a niesmak po całym tym sporze pozostanie, trochę to nie współgra z nastrojem jaki zbudowaliśmy...
Na koniec w ramach załącznika wygrzebałam Komu bije dzwon Kazika Staszewskiego sprzed lat...

wtorek, 13 kwietnia 2010

10 kwietnia 2010 i co dalej...

Ten weekend miał być dla mnie podobny do większości wolnych dni, z tą małą różnicą, że planowałam wyjazd do Warszawy. Wyjazd się zaczął od przyjemnego spotkania w piątkowy wieczór, w gronie przyjaciół siostry mojego męża. Rano w sobotę jak to kobietki zaplanowałyśmy "wyprawę" na obrzeża miasta do jednej z galerii na babskie buszowanie w ciuchach.
...I ten koszmarny telefon w trasie z informacją o tym co się stało.
To niemożliwe, takie rzeczy się nie zdarzają. Byłyśmy wstrząśnięte, niemalże płakałyśmy, dzwoniąc do naszych rodzin; do mojego męża, który zupełnie nieświadomy przygotowywał śniadanie, do mam które też jeszcze nic nie wiedziały. Na parkingu długo nie miałyśmy siły i odwagi aby wysiąść z samochodu. W galerii głucha cisza i ludzie wokół, komentujący to co się stało kilkadziesiąt minut wcześniej. Właściwie zastanawiałyśmy się co tam robimy. Nie było sensu z głową pełną czarnych myśli być tam dłużej. W drodze powrotnej zaczęło do nas dopiero docierać kto był oprócz Prezydenta i jego Żony na pokładzie samolotu. I tu jeszcze większy szok. Ludzie z pierwszych stron gazet, najbardziej aktywni politycy, niektórych naprawdę bardzo lubiłam i szanowałam, niezależnie od ich przekonań i "koloru" legitymacji partyjnej. A potem zbierałam już tylko fakty. Jadąc na dworzec patrzyłam na Warszawę, na okolice Krakowskiego Przedmieścia tłumnie wypełnione przez ludzi.
Będąc już w domu śledziłam kolejne informacje. Niezwykły poziom zorganizowania wszystkiego, mimo całej tej tragedii sprawił, że patrząc na przejazd trumny z ciałem Prezydenta ulicami stolicy miałam wrażenie, że to tylko sprawnie wyreżyserowany film, przedstawienie... Nadal nie docierała do mnie prawda o tym co się stało.
Nie mogłam też opanować wzruszenia kiedy trzeba to było wytłumaczyć dziecku, przeżyć wspólnie dwie minuty ciszy, ogłoszone w niedzielne południe. Nie brakło też emocji kiedy wybraliśmy się z naszym synem pod krzyż katyński, stojący u wzgórza wawelskiego aby wśród innych ludzi odmówić modlitwę.
Nie wiemy dzisiaj na ile to co jest teraz dla nas tak bolesne, tragiczne, wręcz wstrząsające, zostawi jakiś ślad, dobry ślad. Na pewno możemy być z siebie dumni - my Polacy, że właśnie w takich chwilach stać nas na takie gesty.
Jednakże znając doświadczenia z poprzednich lat, kiedy byliśmy świadkami niesamowitych emocji, wzruszeń, pojednań, niestety rzednących wraz z upływem kolejnych tygodni naszej codzienności, pewnie i tym razem za jakiś czas powiemy, że tak mało zostało z tego co teraz nas tak wspaniale buduje. Nie mniej jednak ten nasz narodowy gest, ta wyjątkowa jedność są ważne - nawet jeżeli mają trwać krótką chwilę. Nie wierzę aby nic z tego nie ocalało.
Trochę irytują niektóre słowa, nie mówię tu o idiotycznych, zupełnie dla mnie niezrozumiałych, niedojrzałych wypowiedziach pewnych internautów, mówię o ludziach, którzy ze względu na swoją publiczną misję powinni mieć jednak jakąś namiastkę klasy i wyczucia chwili. Wstrząsnęły mną i mężem słowa, które wypowiedział w niedzielę około południa pan Pospieszalski, już doszukujący się intryg i tzw. drugiego dna w pierwszej nominacji nadanej przez marszałka sejmu. Nie czas chyba na to...
Dziś wszyscy jesteśmy w żałobie... Co z tej strasznej ofiary zostanie w nas Polakach? Nie wiem... Po prostu chciałabym abyśmy się bardziej lubili i szanowali. Czy to możliwe?

I jeszcze jedno... Wczoraj opublikowano tekst przemówienia Prezydenta, które miał wygłosić podczas uroczystości katyńskich, na które właśnie leciał. Wszyscy znaliśmy Lecha Kaczyńskiego jako polityka, nieugiętego w swoich przekonaniach, człowieka który nie bał się mówić tego co myśli, zwłaszcza w odniesieniu do polityki polsko - rosyjskiej i związanych z nią trudnych tematów. Czasem jego wypowiedzi bywały wręcz niezwykle ostre, mało dyplomatyczne. Wyczuwało się to w późniejszych reakcjach Kremla. Treść tego przemówienia bardzo mnie jednak zaskoczyła. Z jednej strony jasne zdefiniowanie kto odpowiada, kto stoi za tragedią katyńską. Z drugiej zaś pokazanie, że tak jak i Rosjanie żyli przez lata w zakłamaniu historycznym, tak i my Polacy byliśmy przez lata ofiarami polityki komunistów w powojennej Polsce. To przemówienie było niczym wyciągnięcie ręki do pojednania, do wyjaśnienia wszystkich absolutnie bez wyjątku okoliczności zbrodni katyńskiej w imię pamięci jej ofiar i jako wyraz szacunku dla rodzin pomordowanych. Najbardziej jednak dojmujące było odwołanie się do przyszłości, do tworzenia fundamentu prawdy, zaufania i partnerstwa pomiędzy sąsiednimi narodami w całej Europie.
To chyba najboleśniejszy apel w historii w kontekście tego co się wydarzyło a reakcja Rosjan na tę tragedię jest żywą odpowiedzią, jakiej nikt się chyba nie spodziewał...

niedziela, 11 kwietnia 2010

10 kwietnia 2010

Niewyobrażalnie tragiczna karta w naszej polskiej historii i paradoks Katynia.
Patrzę na to wszystko co się stało, co się dzieje i mam wciąż nieodparte wrażenie, że ktoś reżyseruje jakiś przerażający spektakl.

Łączę szczere wyrazy współczucia dla Rodzin i Przyjaciół wszystkich tragicznie Zmarłych, nie potrafię wprost znaleźć słów...

czwartek, 8 kwietnia 2010

Co chciałyby zakomunikować Ci Twoje piersi?

Moja ulubiona marka bieliźniarska Freya w zabawny sposób promuje modę na bra-fitting.
Cóż, tak sobie myślę że najepszą promocją byłby tzw.  zjazd cenowy ;-)) - ale to już jest niestety w gestii polskich pośredników... Na poprawę sytuacji w tej materii się więc prędko nie zanosi... 
Fachowych porad, ciekawostek - także i tych miłych dla oka (niektóre bardzo, bardzo pyszne) polecam szukać na stronie stanikomanii

środa, 7 kwietnia 2010

Dziewczyny, kobietki – to coś dla nas…

Podróżując świątecznie, zanurzyłam się w muzycznych propozycjach radiowej trójki.  Popu nie słucham prawie w ogóle, no może wtedy kiedy otacza mnie bezwiednie i to raczej w tych bardziej inteligentnych wersjach. Ale to co akurat usłyszałam jest interesujące, jak to się mówi - wciągnęło mnie. Mowa o utworze A gdyby tak zespołu Dziewczyny, zespołu młodego - zaledwie dwuletniego.
To co tworzą Dziewczyny to wypadkowa różnych stylistyk muzycznych jak blues, jazz, rock'n roll, reggaeton, czy DnB. Całość spięta nietuzinkowymi tekstami. 
Kobietki nagrały na razie jedną, jedyną płytę Dziewczyny z sąsiedztwa a jest na niej to co odzwierciedla nasze kobiece odczucia, naszą kobiecą dychotomiczną naturę - delikatność i zadziorność. 
Reasumując... bardzo interesujące wokale, subtelny akustyczny akompaniament gitar, banjo, przeszkadzajek, kontrabasu, perkusji… 
Polecam jako niezobowiązującą, ciekawą, babską muzykę…
P.S. W sieci nie znalazłam zbyt wielu odnośników muzycznych ale jako próbkę podrzucam Chimerę oraz Nigdy