Baraniec

Baraniec

poniedziałek, 25 października 2010

kraków nocą c.d.

Tak... to obrazy z drugiej, przyjemniejszej i ciekawszej części wieczornego pleneru nadwiślańskiego... 
Przejście dla pieszych - Rondo Grunwaldzkie
Boczne wejście do Kościoła oo. Paulinów na Skałce w Krakowie
Kazimierz
Róg ulic Wawrzyńca i Starowiślnej
Plac Bohaterów Getta
Aktualnie najświeższy smaczek dla fotografujących - Kładka Bernatka, łącząca Kazimierz z Podgórzem

kraków nocą c.d.

Miło było zmontować sobie mały nadwiślański plenerek o zmierzchu i zmroku, a tym bardziej miło, że weekend pracowity i nieco męczący. Tym razem poddałam się urokom podwawelskiej części Krakowa, skąd przez Kazimierz, zahaczyłam o Podgórze. 
Powrót - niestety z powodu nadciągającego deszczu już lekko w biegu -  z ostatnimi klatkami na nowej kładce Bernatce /w części drugiej/.   

czwartek, 21 października 2010

uśmiechnij się twarzą, umysłem a nawet wątrobą... ;-)

Uśmiechnij się twarzą, umysłem a nawet wątrobą... to pierwsza myśl, którą wyniosłam po obejrzeniu filmu, filmu będącego adaptacją książki napisanej przez Elisabeth Gilbert Jedz, módl się, kochaj. Książkę przeczytałam jednym tchem w ubiegłym roku. Płakałam przy niej, śmiałam się, wzruszałam, zachwycałam. Potrzebowałam jej właśnie w tym czasie. Niektórymi myślami byłam tak owładnięta, że przelałam je do mojego magicznego zeszytu aby ich nie zgubić, nie zapomnieć...  
Ponieważ czas wokół mnie płynie z jakimś dziwnym, niezrozumiałym dla mnie przyspieszeniem, umknęła mi informacja o tym, że na podstawie osobistych wspomnień pisarki powstaje film pod tym samym tytułem, z Julią Roberts w roli głównej. Z mieszanymi uczuciami przyjęłam tę wiadomość. Książka kipi wręcz od przemysleń, od emocji, zwłaszcza część związana z wyprawą do Indii wydawała mi się arcytrudna do odtworzenia. Poza tym dlaczego właśnie Julia Roberts? Moje obawy akurat w tym temacie się potwierdzily. O ile fantastycznie podróżowało się przez Włochy czy Bali, o tyle czuję pewien niedosyt z pobytu w indyjskim aśramie, gdzie powieściowa bohaterka przeżywała prawdziwą metamorfozę, gdzie dzieliła sią każdą cząstką swoich przemyśleń, swoich lęków, wątpliwości. Trochę mi tego w filmie brakowało... No i Julia Roberts..., której twarz i uśmiech są tak charakterystyczne, że nie sposób patrzeć na nie inaczej niż z perspektywy ról w Notting Hill czy Pretty woman... Aktorsko niemalże bez zarzutów a jednak coś sprawiało, że nie czułam się do końca przekonana. Pozostaje jeszcze wątek rozwodowy... Z książki zieje absolutna rozpacz, ból, niemoc... Niestety filmowa Elisabeth nie oddaje wszystkich tych emocji, jej argumenty są nie dość przekonujące ...
Natomiast niezwykłym atutem ekranizacji jest niewątpliwie sfilmowanie pobytu we Włoszech. Te kilkadziesiąt minut wprowadza widza w niezwykły świat, gdzie żyje się chwilą, gdzie rasowy Włoch od czasu do czasu poddaje się słodkiemu  nieróbstwu, nie czyniąc sobie z tego żadnego wyrzutu a zmysły szaleją pod wpływem smakowania doskonałych potraw i wybornego wina. No i coś jeszcze zwróciło moją uwagę - zachwycająca sceneria Rzymu, Neapolu, Toskanii, tonąca w pięknym, ciepłym świetle. Nie mogłam uciec od próby robienia stopklatek, tak jakbym tam autentycznie była z aparatem w ręce, otoczona całą gamą dźwieków i zapachów.  
Z wspomnianego pobytu w Indiach jedyną wisienką na torcie może być rola Richarda Jenkinsa, grającego alkoholika po przejściach, szukającego w aśramie spokoju i wybaczenia dla samego siebie.  
Pozostaje jeszcze Bali, które w książce niesie kojącą, równoważacą moc, nie tylko za sprawą balijskiego szamana Ketuta ale i uzdrowicielki czy uroczej Armeni. Filmowe Bali owszem zachwyca, powiem wprost - aż chce się tam jechać, a jednak... W doskonałej roli Felipe, odtwarzanej przez Javiera Bardema odnajduję trochę zalotnego hiszpańskiego południowaca, mającego skłonność do przygodnych miłostek, Javiera którego pamiętamy z filmu Woody Allena Vicky, Cristina Barcelona. Trochę mi to przeszkadza, zwłaszcza że w książce Filipe opisany jest jako owszem czarujący mężczyzna, którego jednak podstawową zaletą jest stałość i niezwykłe oddanie. 
Mimo wszystkich tych niedociągnięć film obejrzałam z przyjemnością i z przyjemnością mogę go polecić - głównie jednak damskiej widowni. Podejrzewam, że mężczyzn film znudzi - no może z wyjątkiem wątku włoskiego, który jest zdecydowanie najlepszym, uśmiechliwym i smakowitym fragmentem. 
Ja natomiast podzielę się pewnymi powieściowymi wycinkami, które sobie wypisałam w trakcie czytania...
Kiedy człowiek zgubi się w takim gąszczu, czasami zajmuje mu dłuższą chwilę, nim uświadomi sobie, że się zgubił. Bardzo długo jesteśmy przekonani, że zboczyliśmy ze ścieżki tylko odrobinę, że już lada moment znajdziemy się z powrotem na szlaku. A potem przychodzi jedna noc za drugą i nadal nie mamy pojęcia, gdzie się znajdujemy, i wreszcie musimy przyznać, że tak daleko odeszliśmy od ścieżki, że już nawet nie wiemy, po której stronie wschodzi słońce.
Nie przepraszaj za płacz. Bez takich uczuć jesteśmy tylko robotami.
Kiedy nie wiem, co robię, to wyglądam jak ktoś, kto nie wie, co robi. Kiedy jestem podekscytowana lub zdenerwowana, wyglądam na podekscytowaną i zdenerwowaną. A kiedy się zgubię, co zdarza się często, widać po mnie, że się zgubiłam. Jak to kiedyś ujął David: Masz odwrotność tego, co nazywają twarzą pokerzysty. Masz, że tak powiem... twarz gracza w minigolfa.
Wszyscy wierzą, że kropla rozpływa się w oceanie, ale mało kto wie, że ocean rozpływa się w kropli. 
...nawet podczas największych tragedii, kryzysów nie ma powodu żeby do nieszczęść innych dodawać swój nieszczęsny wygląd...

wtorek, 19 października 2010

Od 40 lat wciąż płyniemy tym statkiem i płyniemy...


To zdjęcie zrobiłam przypadkowo, będąc w Poznaniu w kawiarence "W starym kinie", jakieś trzy tygodnie temu. Dzisiaj pasuje jak ulał...  

Dziś swoisty jubileusz, mija właśnie 40 lat od premiery Rejsu - kultowej komedii Marka Piwowskiego. Rejs to niemalże mój równolatek, a w rejs z Rejsem popłynęłam po raz pierwszy mając około połowę mniej.  To taki przykład komedii, która niezmiennie pozostaje zabawna, mimo że nic zabawnego za nią nie stoi. Autentyczność tego filmu jest porażająca, a wiele scen kręcono na tzw. procentach. Dla przykładu jedna z najsłynniejszych scen w historii polskiego kina, w której Zdzisław Maklakiewicz wygłasza mowę na temat stanu polskiego kina. Ktoś zażartował, że owa scena to improwizowany monolog Maklakiewicza i gigantyczny kac Himilsbacha. Ponoć sława alkoholowych wybryków Mamonia i Sidorowskiego obiegła świat, a pewna amerykańska firma chciała wręcz reklamować swoją wódkę, pokazując na bilboardach fotografie duetu Maklakiewicz-Himilsbach /klatka z filmu Piwowskiego/ oraz napis "Popłyniemy w rejs".
Do dziś przylgnęły słynne rejsowe powiedzenia i do dziś pamiętam prowadzone z moją "pracową" koleżanką Justyną gierki słowne z ich zastosowaniem.  
Bo jakże pięknie brzmi:
Pani pozwoli że się przedstawię... albo 
Cudownie... Tu jest cudownie.
W tak pięknych okolicznościach przyrody...
I tego... I niepowtarzalnej...
Pani pozwoli. I pan również...
No i panie i kto za to płaci? Pan płaci... Pani płaci... My płacimy... To są nasze pieniądze proszę pana...
Społeczeństwo.
...wręcz przeciwnie, nie mam nic na przeciwko
...nikt tu nikogo pod pistoletem nie zatrzymuje, wprost przeciwnie - ja tu siedzę z prawdziwą przyjemnością.
...zgadzam się z przedmówcą. Przejdźmy od słów do czynów... 
i cała masa innych...
Polecam Rejs klatka po klatce ;-))
A tak w ogóle to zachęcam do obejrzenia filmu w kinie. Gwarantuję wzmożony wydatek energetyczny, związany z permanentnym śmiechem, zaraźliwym jak nigdy... /to na pewno lepsze niż godzina na siłowni/.  

piątek, 15 października 2010

Muzyczna podróż w lata 70-te

Łapiąc oddech  w przerwach od angielskiego zapuściłam się muzycznie w polskie lata 60-te i 70-te. Oto efekt... Czy ktoś jeszcze kojarzy Mirę Kubasińską, niezwykłą wokalistkę, związaną z zespołem Breakout?  Gdzieś w zakamarkach pamięci poupychane mamy Gdybyś kochał hej, Poszłabym za tobą, Po drugiej stronie tęczy  ale warto sięgnąć po te mniej znane a naprawdę miażdżące muzycznie utwory. Niepowtarzalny wokal i absolutna ponadczasowość... Polecam płytę Ogień z wstrząsającym Wielkim ogniem /tu także w mocniejszej wersji z  Quo vadis/.
Na deser obowiązkowo pięęęękny Czarno czarny film 

Kim byłaby noc, gdybyś nie był w niej
kim byłby poranek, bez Ciebie obok mnie
byłby jak dzban bez dna i jak bez woni kwiat
ale o tym ja nie powiem Ci

Długa jest ta noc, czarno - czarny film
słucham jak oddychasz, jak szukasz mnie w swym śnie
czasem ze strachu drżysz, z oczu twych płyną łzy
ale o tym ja nie powiem Ci

już zaczyna się kolorowy dzień
otworzyłeś oczy, znów jesteś obok mnie
dzban dnia napełnia się
może już tylko raz
ale o tym ja nie powiem Ci
ale o tym ja nie powiem Ci

/Czarno-czarny film, Mira Kubasińska/

czyżby mała porteromania? ;-)))

Zakręcona na punkcie płyty Helicopters Porter Band, grzebię dalej ;-)). Co ja robiłam w 2001, że nie słyszałam tego utworu, zwłaszcza że ponoć nie schodził z czołowych miejsc polskich list przebojów??? 
Słucham i słucham i uwolnić się nie mogę... 
How I want you - utwór z koncertowej płyty Electric 
How I want you
I really want you
More than ever before
This was an empty space
Shadows from the past
We just come and go
I'll be your first
You can be my last
I don't even know who you are
That's not the point
You're like a tattoo on my heart
And you keep me...
Keep me warm
Broken hearts and shattered dreams
Sun up in the sky
Don't wanna spend the rest of my life just trying
To get on by



wtorek, 12 października 2010

warto odgrzebać dinozaura ;-)))



Od wczoraj nie mogę uwolnić się od muzyki, która powstała końcem 1979r. Dla niektórych może to jakiś relikt, muzyczny dinozaur... a jednak po tylu latach brzmi świetnie, wręcz zaraźliwie. Mowa o płycie Helicopters formacji Porter Band. Przyznam szczerze, że żadnego z utworów nie znam, nie słyszałam, ale takie to były czasy, że na inne gatunki patrzono bardziej przychylnym okiem a dobra muzyka schodziła do tzw. podziemi. 
John Porter dziś bardziej kojarzony z śliczniutką Anitą, to muzyk o bardzo pojemnej przeszłości muzycznej, mający na swoim koncie zarówno wątki hippisowskie jeszcze z czasów studenckich, jak i produkcje, obfitujące w solidne rockowe rytmy, później łączone z jazzem, funky. W latach 80-tych współpracował również z Zembatym, śpiewając piosenki Leonarda Cohena. 
Wspomniana płyta wymieniana jest jako jedna z najlepszych płyt rockowych jakie powstały w Polsce, mało tego - ocenia się ją jako podwaliny polskiego rocka lat 80-tych. Jest na niej trochę tzw. klimatów - do moich ulubionych należy Life /rewelacja/. Osobiście podobne nastroje odkrywam obecnie słuchając między innymi Scotta Matthew. Jest jednak także trochę mocniejszych brzmień np. New York City. Właściwie płyta to melanż różnych gatunków, wśród których znajdziemy także blues /Fixin/. Są również utwory, bardzo przypominające wczesny Maanam min. Ain't Got My Music /tu Porter brzmi trochę jak David Byrne/ czy  Aggresion. Nic dziwnego - Porter był współzałożycielem formacji Maanam-Elektryczny Prysznic. Grali zresztą razem z Jackowskim i Korą przez prawie dwa lata do 1979 roku. Przez przypadek doszło do rozstania z ekscentrycznym małżeństwem, które nie pojawiło się na koncercie we Wrocławiu. W ten sposób Porter poznał muzyków, z którymi założył Porter Band. 
Płyta jest świetna - Marek dziękuję ;-))), pozwala wrócić do klasycznych brzmień, melodyjnych, treściwych, czasem z wykopem. Bardzo polecam...

niedziela, 10 października 2010

Kraków nocą...

Sobotni, zimny wieczór spędziłam na spacerze po centrum Krakowa, debiutując w zakresie fotografii nocnej z wykorzystaniem statywu ;-))
Oto kilka nieśmiałych prób, które prezentuję z wdzięcznością dla Panów: Krzycha - za całokształt uwag, które zabrałam ze sobą na nocną przechadzkę, Michała - za użyczenie stojaka i Bartka - za podrzucenie książki na temat ekspozycji bez tajemnic, którą w przerwach staram się co nieco zgłębiać i do niej stosować /z różnym skutkiem ;-))/. 
Start po 19.00, koniec około 22.00

poniedziałek, 4 października 2010

Gościnnie choć bardzo krótko w Poznaniu

Wróciłam właśnie z Poznania, gdzie spędziłam zaledwie jeden dzień. Nie wierzyłam, że podróż pomiędzy stolicą Małopolski i Wielkopolski odbywa się w czasie aż! ośmiu godzin - a jednak... Niezależnie od wariantu jaki wybraliśmy, jedzie się tak samo okropnie długo. Koszmar...
Trochę ubolewam nad faktem, że nie udało się znaleźć więcej czasu na powłóczenie się po Poznaniu, zwłaszcza że pogoda bardzo temu sprzyjała. Z zamiarem dotarcia w okolice Rynku udałam się po swoim wykładzie na krótkie fotopolowanie, korzystając z niespełna półtoragodzinnej przerwy. Udało mi się dojść zaledwie kilkaset metrów, gdzie utknęłam na jednej z uliczek, stanowiącej interesujący kąsek.  Tym razem zanurzyłam się w jednej  kamienic, która zaintrygowała mnie swoistym melanżem kolorów i tętniącymi rytmami jazzowymi.  Niestety czas gnał niemiłosiernie i zanim sie dobrze rozkręciłam już musiałam wracać. Szkoda...
Jeszcze bardziej mi szkoda innej okazji. Wracając zostalismy ze względu na jakiś poważny wypadek skierowani na inną trasę. Okazało się, że jedziemy przez obszar elektrociepłowni w Bełachatowie. Zobaczyć coś takiego w nocy jest czymś doprawdy niezwykłym. Te miliony świateł otulających zimny beton...  Niestety aparat schowany a i strefa przemysłowa więc :-(((
Najpierw urzekła mnie knajpka W Starym Kinie z drobnymi detalami... 
Knajpka była zamknięta ale właściciel widząc, że fotografuję wpuścił mnie na sekundę do środka a tam... starzy rejsowi ulubieńcy ;-)) 
A tuż obok wspomniana kamienica z niezwykle kolorową klatką schodową.  

Jak się okazało to także siedziba konsulatu holenderskiego...  
A muzyczne rytmy jazzowe dobiegały z tego lokalu, w którym najpewniej odbywała sie próba przed koncertem. Część muzyków jeszcze nadciągała ;-)) 
A że lubię wina nie umknął mi ich świat ;-))

I na koniec taki kolorowy fotożart z trasy (autostrada A2 odcinek Konin - Łódź)