Baraniec

Baraniec

sobota, 18 lutego 2017

Zimowe wakacje pod Śnieżnikiem

Jak co roku tych kilka narciarskich dni spędzamy w południowej części Dolnego Śląska. Wyjątkowo jednak bazą noclegową staje się Międzygórze, zimą nieco senna, maleńka miejscowość, przycupnięta w Masywie Śnieżnika. Z atrakcji tego miejsca, znanego nam już z innego letniego wyjazdu, nie korzystamy prawie w ogóle, zaglądając jedynie do lokali gastronomicznych. Okolice pięknego Wodospadu Wilczki są niestety niedostępne, ze względu na trwający remont - nam pod osłoną nocy dane jest przynajmniej posłuchać jego szumu.
Jakże urokliwe jest nasze miejsce pobytu - ciche, spokojne, u stóp kamiennej zapory wodnej, wysokiej na prawie 30 m. 
Międzygórze z perspektywy pustego żołądka - po lewej i w centralnym kadrze nieco upiorna pizzeria; u góry ciemność nad Wodospadem Wilczki; a na dole niezwykle malownicza - nocą również - kamienna zapora 
Następnego dnia przejazd pod Czarną Górę w ramach testowania Luxtorpedy - nowej sześcioosobowej kolejki, która rzeczywiście w porównaniu z Babcią imponuje prędkością przemieszczania się na szczyt. No i towarzyszące nam bajkowe wręcz klimaty na Przełęczy Puchaczówka - widać, że to środek zimy.
niewiarygodnie pięknie na Przełęczy Puchaczówka

słońca może nie było, ale mgły ścieliły się sielsko...

i warunki na stoku - zwłaszcza w górnej i dolnej części - nieco wymagające
Wieczorem natomiast dołącza do nas cianowicka ekipa i sącząc piwko, przegryzając co nieco, umilamy sobie czas grą w Dixit i remibrydża... Nasz syn zaskakuje ;-)
Czas szybko płynie, kolejnego dnia wyjeżdżamy do odległej od Międzygórza o jakieś 30 km Dolnej Morawy w Czechach. To jeden z bardziej znanych ośrodków narciarskich po tamtej stronie granicy, oferujący bardzo wiele atrakcji dla zróżnicowanych pod względem umiejętności narciarzy. Do dyspozycji kilka wyciągów, trasy obejmują odcinki bardzo łatwe (dużo tu łączników), ale jest też coś dla smakoszy stromych górek. Pojawienie się słońca i ustąpienie mgieł jeszcze bardzie obnaża skalę trudności trasy nr 2 (czarno-czerwonej), która jawi się jako pnący wysoko pas startowy. Od początku czuję respekt i nie bardzo wierzę w możliwość zjazdu tym odcinkiem - tuż obok wije się znacznie ciekawsza i nieco łatwiejsza trasa, więc po co walczyć ze sobą? Ulegam jednak namowom i ... prawie połowę stromizny pokonuję w butach. Strach zwycięża... Na szczycie, tuż na początku owej trasy jest jeszcze coś o czym warto wspomnieć - dla mnie osobiście nieco szpetny obiekt, oferujący tzw. spacer w chmurach. Jak widać po zadarciu głowy - są amatorzy tego typu rozrywek ;-) 
Odkrywamy ośrodek narciarski w Dolnej Morawie w Czechach - nie wszystko chciałabym pamiętać ;-))), trasę nr 3 zdecydowanie TAK!
Jako że atrakcji poprzedniego dnia miałam dość sporo, odstawiłam Chłopaków na stok pod Czarną Górę i zakosztowałam innych rozrywek. Udałam się do ulubionego Lądka, gdzie przystanęłam na chwilę, chłonąc senną atmosferę kurortu. Zimy tu niewiele, jest nostalgicznie i absolutnie pusto. Spaceruję więc wzdłuż alejek Parku Zdrojowego od Kaplicy św Jerzego, pod zakładem przyrodoleczniczym "Wojciech", by znaleźć się jeszcze tuż obok krytego mostu nad Białą Lądecką. 
Park Zdrojowy

Zakład przyrodoleczniczy "Wojciech" w pełnej krasie, w parku przycupnięty butikowy hotelik...

kryty most nad Białą Lądecką, podcieniowe smaczki ;-)))
Stąd już zaledwie kilkanaście kilometrów do Żelazna - jednej z ważniejszych wsi Ziemi Kłodzkiej. Przejeżdżamy przez nią zawsze jak bywamy w tych okolicach, wciąż obiecując sobie, że się tu zatrzymamy - choćby na chwilę. 
Wykorzystuję więc tę chwilkę - godzinkę raptem - aby pospacerować po wsi. Samochód zostawiam pod kościołem, który od razu po wejściu na dziedziniec przywołuje wspomnienie kościołów obronnych w Rumunii. Ten pod wezwaniem św. Wojciecha urzeka swoim podcieniowym obejściem, niedużym cmentarzykiem. Niestety próbując wejść do środka, oglądam tylko masywne klucze tkwiące w zamku, którymi zamknięto świątynię. Prosto z kościoła można podejść pod stojącą naprzeciwko wieżę mieszkalną z XIV w. Stąd już niedaleko pod murowano-szachulcową stacyjkę kolejową z końca XIX w., która mimo że niemalże w ruinie daje wyobrażenie jak pięknym życiem musiała tętnić kiedyś ta wioska.  Udało mi się jeszcze podejść w pobliże dworu von Munchhausenów z drugiej poł. XIX w. Dziś obiekt ten jest zamknięty dla odwiedzających, a budynek i park go otaczający jest obłędny. 
Będąc w Żelaźnie koniecznie trzeba jeszcze podjechać do odległego o jakieś 3 km pałacu, na który już nie starczyło czasu, bo pojawiły się inne (umówione wcześniej) priorytety.
Żelazno - kościół pw św. Marcina


gotycka wieża mieszkalna

Żelazno - dworzec kolejowy

dwór von Munchhausenów

urocza mozikowa kapliczka i wspomniany kościół z innej perspektywy

tablice wiszące na budynku stojącym obok kościoła 

z klimatycznymi zdjęciami ;-)

I jeszcze chwila dla siebie, tym razem w zaciszu zamkowego SPA w Trzebieszowicach. 

Zamek na Skale w Trzebieszowicach 

i chwila zapomnienia w zamkowym spa
A wieczorem udajemy się do Bystrzycy Kłodzkiej na nieznośnie niezdrową ale zjawiskową i chyba najlepszą na świecie... golonkę, po zjedzeniu której już tylko krótki spacer.
Stare Miasto w Bystrzycy

Pod Wieżą Rycerską
bystrzycki pręgierz został już tylko turystyczną atrakcją ;-)
Czas szybko płynie przed nami wyjazd i jeszcze kilka chwil razem ... na zaporze w Międzygórzu. Idzie odwilż...
przed wyjazdem na zaporze w Międzygórzu


I na deser już zamiast tradycyjnych skalnych miast, krótki postój w Otmuchowie, leżącym między Paczkowem a Nysą. Też zawsze przejeżdżamy obok, a nigdy jakoś nie było okazji. Warto! Miasteczko małe ale można się z przyjemnością po nim poszwendać, krótko bo krótko... i smaczek pozostaje...
Kościół pw św Mikołaja

Zamek w Otmuchowie


Renesansowy Rynek, kolorowe maleńkie kamieniczki i XVI-wieczny zegar słoneczny, zwany "Zegarem Paracelsusa"

Kolumna Maryjna
A w chwilę później już home sweet home...