Baraniec

Baraniec

sobota, 2 września 2017

Rumunia 2017 - dzień VIII


Korzystając z pięknej, słonecznej pogody, zaraz po śniadaniu wybieramy się na wycieczkę do Wąwozu Tasnei, leżącego około 16 km od Baile Herculane. Zanim jednak docieramy na miejsce, w okolicach kąpieliska Siedem Źródeł, tuż za miastem, przedzieramy się między setkami samochodów, ustawionych wzdłuż drogi, po obu stronach jezdni. Tu, w specyficzny dość sposób, odpoczywa spora część Rumunów. Tu śpią, często w swoich autach, lub w pokracznie ustawionych namiotach - oczywiście przy drodze. Tu rano szykują sobie śniadanie przy rozłożonych na ten czas turystycznych stoliczkach. W szlafrokach, lub w samych strojach kąpielowych chodzą bez najmniejszego skrępowania wzdłuż ulicy. Przy drodze kwitnie też życie towarzyskie. Dziwne to miejsce, ale w tym kraju już mnie chyba nic nie zdziwi.
Wejście na szlak do wąwozu jest bardzo niepozorne i oznakowane w dość osobliwy sposób – ot zardzewiałą tabliczką, na której nic nie można odczytać. Gdyby nie wymalowana na drzewie sygnaturka niebieskiego krzyżyka i nie wyznaczony przez nawigację punkt startowy, nie wpadłabym na to, że stąd rozpoczyna się szlak poprowadzony przez jedno z bardziej atrakcyjnych miejsc w tej okolicy.
Na szlak ruszam sama z Piotrkiem, Krzysiek nieco niedysponowany zostaje przy samochodzie – wracać tą samą drogą - póki co - sobie nie wyobraża.
Początek szlaku, a właściwie jego pierwsze 40 minut, to makabrycznie strome podejście – ściana płaczu - powiedziałabym. Nie wiem czy zdecydowałabym się na tę wycieczkę (w tej opcji, sama z Piotrkiem), gdybym wcześniej o tym wiedziała. Bez szans na wypłaszczenie terenu, z niestabilnym gruntem (w czasie deszczu musi tu być horror). Po osiągnięciu górnych partii grzbietu, otwiera się, w ramach nagrody, kapitalna panorama. Warto wspomnieć, że dolina Cerny na dość długim odcinku jest bardzo głęboko wcięta i osłonięta po obu stronach stromymi, skalistymi stokami, ciągnącymi się kilkadziesiąt kilometrów.
Wąwóz Tasnei
Dalsza część szlaku opada nieco, prowadząc nas w ciasną gardziel. Schodząc tam, już wiem, że zaraz trzeba wracać, tak aby zdążyć na umówioną godzinę spotkania z Krzychem. Cóż, nie dane mi było dotrzeć, najpewniej w najciekawsze fragmenty wąwozu, ale i tak cieszę się z tego co zobaczyłam – ku pocieszeniu – na pewno nie widziałabym wodospadu – koryto potoku było całkiem wyschnięte. 


Podczas drogi powrotnej, przez wspomniane okolice Siedmiu Źródeł, kilkanaście minut tkwimy w korku, za sprawą autokaru, który został zablokowany przez stojące na poboczu samochody. Kilku Rumunów wychodzi jednak z inicjatywą i kierując ruchem, skutecznie rozwiązuje problem.
obrazki z ulicy - okolice Siedem Źródeł
Po powrocie do pensjonatu oddajemy się błogiemu lenistwu, trochę czytając, trochę pływając w tutejszym baseniku. Późnym popołudniem wracamy do naszej restauracji, sprawiając ogromną radość kelnerowi, który obsługiwał nas dnia poprzedniego.
La Dolce Vita! - leniwe popołudnie w naszym pensjonacie  i ciąg dalszy kulinarnych rozkoszy ;-)

Ponieważ Piotrek nie pała chęcią zwiedzania Baile Herculane, wraca do pensjonatu, a my taksówką jedziemy do centrum.
Naszą wycieczkę zaczynamy w najstarszej, zabytkowej części miasta. Łaźnie Herkulesa mają bardzo bogatą przeszłość, sięgającą czasów starożytnych Rzymian, którzy docenili właściwości zdrowotne tutejszych źródeł mineralnych. Niestety turecka okupacja sprawiła, że miasto niemalże opustoszało. Prawdziwy rozkwit tego kurortu przypadł na XIX w., kiedy pod austriackim panowaniem powstało wiele wspaniałych budynków, a leczący się tu kuracjusze mogli korzystać z dobroczynnych zabiegów, leczących dolegliwości reumatyczne czy schorzenia układu oddechowego i nerwowego, a także schorzenia ginekologiczne. W połowie XIX wieku miasto zostało wręcz okrzyknięte najpiękniejszym kurortem w Europie. Niestety te czasy świetności Baile Herculane ma już za sobą, choć widać starania zmierzające do zmiany tej sytuacji. Część budynków powoli poddawanych jest adaptacji na luksusowe hotele czy sanatoria.
To co jednak wciąż pozostało, o czym dobitnie świadczy przenikliwy zapach siarkowodoru unoszący się wokół, to źródła radioaktywne, siarczanowe i chlorkowe, których temperatura w niektórych miejscach dochodzi nawet do 65°C.
Baile Herculane w jego najstarszej i najpiękniejszej odsłonie - kościół prawosławny, pomnik Herkulesa, stare łaźnie


Wspominałam, że powyżej miasta, Rumuni korzystają z ogólnodostępnych źrodeł, pływając w basenach lub po prostu taplając się w rzece. Podobne obrazki widzimy w samym mieście - wielu ludzi, po prostu rozbiera się na brzegu i swobodnie zażywa kąpieli. Z wielu źródeł, można czerpać wodę, do przyniesionych ze sobą pojemników.
Wracając jednak do wątku poświęconego architekturze... stojące w okolicy Piata Hercules budynki mają niepowtarzalny urok, choć spora część niemalże rozpadła się w ostatnich latach. Do wnętrza niektórych można zaglądnąć przez rozbite szyby w oknach. Aż żal serce ściska, że tak to wygląda. Ziejący pustką hol Willi Elizabeta jest wprost oszałamiający, z piękną fontanną w centralnej części, ozdobnymi balustradami w górnej części, kunsztownymi zdobieniami. Wszystko w ruinie…
Stojący, tuż obok posągu Herkulesa, dawny budynek hotelu Decebal, również stoi zamknięty, w opłakanym stanie. Tylko detale zdobiące elewację dają wyobrażenie świetności tego miejsca w czasach Habsburgów.
Sam monument Herkulesa przypomina, że jeszcze za czasów starożytnych, bóg Herkules był opiekunem panującego rodu Ulpia Traiana – stąd pierwotna nazwa tej miejscowości – Thermae Herculi ad Medium lub Ad Aquas Herculi Sacras.
Willa Elisabeta - miejsce, które wstrząsa...


liczne źródła o charakterze leczniczym
I ta staromiejska część odcina się wyraźnie spokojem i ciszą, podczas gdy dolne rejony kurortu są pełne gwaru. Mijamy strefy, w których odbywają się festyny. Wokół słychać melodyjną muzykę, niezbyt wysokich lotów, wykonywaną przez miejscowych artystów. 
Konsternację wywołują zabudowania, które najpewniej w latach komunistycznych były miejscem odpoczynku spracowanego ludu, w ramach wczasów pracowniczych. Maleńkie, pozbawione obecnie okien, drzwi czy dachów, chatki (metraż na oko nie większy niż 10 m2), wyglądające koszmarnie, zwłaszcza że wokół pełno śmieci. To jeszcze nic… między nimi rozstawione namioty, w których nocują odpoczywający Rumuni! Obok bawią się ludzie. Trudno to sobie wyobrazić, ale tak jest. 
W tej części wybudowano też kilka, niepasujących zupełnie do tej okolicy, sterczących wysoko wieżowców, odcinających się wyraźnie na tle otaczających miasto stoków. Wzdłuż głównej ulicy ciągnie się szereg sklepików, w których można kupić wszystko.
relikty komunistyczne - wciąż żywe!

Szukaliśmy kolorowych parasolek, rozpiętych nad ulicami w Oradei czy Timisoarze - na próżno. Ich namiastkę znaleźliśmy tu - w Baile Herculane ;-) 
atmosfera pikniku i zabawy...


I tak spacerując, w niespiesznym tempie pokonujemy ponad 3,5 km odcinek między naszym pensjonatem a Placem Herkulesa.

Zmienia się pogoda, zapowiadając ochłodzenie i deszcz…


foto: Krzysiek, ja okazjonalnie ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz